Od kogo się uczysz?


Od kogo się uczysz?
Dziś będzie trochę prywaty, ale o temacie bardzo ważnym dla każdego lidera i managera – o osobach, od których uczymy się i które są dla nas przykładem oraz źródłem inspiracji.
Pierwszą pracę w restauracji zaczęłam w 2003 roku w Londynie. Od tego czasu zawsze pracowałam w tej branży. Miałam wiele doświadczeń, złych i dobrych. W jednej pracy nie zapłacono mi za dwa tygodnie. W innej szefowa kuchni rzucała we mnie talerzami. Jeszcze gdzie indziej managerka tak się nade mną znęcała, że zdecydowałam się na bardzo nietypowe metody, by sobie z nią poradzić.
Z drugiej strony poznałam również jednych z najlepszych managerów w życiu, którzy codziennie mnie inspirowali. Do tej pory, gdy w pracy czuję się pod ścianą, przypominam sobie, jak w takich sytuacjach postępowali ci najlepsi. Niemal natychmiast przed oczami pojawiają mi się wspomnienia bardzo stresujących sytuacji oraz spokój i delikatny uśmiech na twarzy managera, który przystępował do rozwiązania konfliktu, jakby to była jakaś super ekscytująca łamigłówka, którą on z wielkim entuzjazmem rozwikływał.
Pamiętam na przykład bardzo ciężki czas przedświąteczny. Pracowałam wówczas w prestiżowej restauracji, która co roku organizowała bankiet dla królowej Elżbiety. Grupowych rezerwacji świątecznych było po uszy. Jedną z nich tworzyli najważniejsi prezesi Boeinga, inną – prezesi z firmy Shell. Od tygodnia nie mieliśmy miejsc dla żadnej grupy powyżej 4 osób, pożyczyliśmy nawet stoły z innej restauracji, by móc pomieścić wszystkich gości tego dnia.
Pracowałam tam na recepcji, zarządzałam zespołem trzech innych recepcjonistek. Poszłam na chwilę do toalety i gdy wróciłam, ujrzałam bladą twarz jednej z nich. Okazało się, że w międzyczasie przyszła grupa gości bez rezerwacji. Młoda recepcjonistka założyła, że Państwo mieli rezerwację i posadziła ich przy dużym, 12-osobowym stole przygotowanym dla prezesów Boeinga. Byliśmy w kropce. Nie mogliśmy powiedzieć im, że jednak nie mają stolika i muszą wyjść, to po prostu nie taki poziom restauracji. Z drugiej strony do przybycia prezesów z Boeinga zostało nam 15 minut. W tym momencie wszystkie oczy skierowały się na managera. Nigdy nie zapomnę zawadiackiego uśmiechu, jaki pojawił się na jego twarzy. Jakby chciał powiedzieć: „ok, piłka w grze.” Ze stoickim spokojem, charakterystycznym raczej dla Sherlocka Holmesa, a nie managera, któremu świat właśnie wali się na głowę, rozejrzał się po przepastnej restauracji. Następnie sprężystym krokiem wszedł na pierwsze piętro, gdzie mieliśmy dodatkową salę i dodatkowe rezerwacje. Przeszedł się wokół pustych jeszcze stołów, stanął pomiędzy nimi i powiedział: „tu potrzebuję dodatkowy okrągły stół dla 12 osób.” Reakcja zespołu była błyskawiczna. W ciągu pięciu minut wyciągnęli delikatnie poobijany stół z piwnicy (ze względu na obicia zdecydowaliśmy wcześniej, że nie będziemy go używać) i przykryli go obrusem. W ciągu kolejnych siedmiu minut nakryli go dla gości. Kelner ustawiał ostatnie dwie lampki do wina na stole w momencie, gdy w drzwiach zobaczyłam charakterystyczną siwą czuprynę CEO Boeinga. Panowie nawet nie zorientowali się, że mieliśmy jakikolwiek problem.
Za każdym razem, gdy staję w pracy przed sytuacją, która wydaje się bez wyjścia, przypominam sobie tę historię i uśmiecham się do siebie. Zawsze wówczas myślę to samo: „ok, rozwiążmy tę łamigłówkę”.
Innym razem i w innej restauracji, to ja popełniłam olbrzymi błąd. Manager w tym miejscu był niezwykle skuteczny w swojej pracy i miał wielkie doświadczenie w topowych londyńskich restauracjach, niemniej jednak miał również dość choleryczną naturę. Byłam przerażona i obawiałam się jak może zareagować na mój błąd. Patrzyłam, jak szybko podchodzi do mnie, oczy wybałuszone z gniewu, jego ciało kipiało złością. Nie wiedziałam, czy uciekać, czy szukać wytłumaczenia na moje mało profesjonalne zachowanie. W głowie zastanawiałam się już, do jakiej innej restauracji złożyć CV, bo tutaj ewidentnie nie miałam już szans. Chyba tylko panika wbiła mnie w ziemię i sprawiła, że czekałam na wielkie gromy, które nieuchronnie miały na mnie spaść. John zatrzymał się pół metra ode mnie, spojrzał mi w oczy pełnym agresji wzrokiem i powiedział: „jestem na ciebie tak wkurzony, że obawiam się, że zrobię coś, czego będę żałował. Dlatego też idę do biura na 15 minut, by zapanować nad swoimi emocjami. Mam nadzieję, że po tym czasie uspokoję się na tyle, bym mógł z tobą normalnie porozmawiać o tym, co zrobiłaś.” Po tych słowach opuścił salę. Gdy wrócił, był opanowany i spokojny i bez zbędnych emocji przegadaliśmy moją wpadkę oraz co zrobić, by taka sytuacja już się nigdy nie powtórzyła.
Przeżywałam to wydarzenie jeszcze przez kilka dobrych tygodni. Jakiej dojrzałości potrzeba, by zauważyć u siebie emocjonalną niestabilność i przyznać się do tego przed swoim pracownikiem? Ile trzeba mieć wewnętrznej mocy, by zauważyć swoje ograniczenia, zaakceptować je i brać pod uwagę podczas rozwiązywania problemów? Ta pozornie trywialna sytuacja wywarła na mnie kolosalne wrażenie i była inspiracją do efektywnego radzenia sobie z własnymi ograniczeniami.
Myślę, że każdy z nas spotyka czasami na drodze inspirujące osoby. Warto się wówczas zatrzymać i poobserwować je – jestem przekonana, że są to wyjątkowe lekcje, które kształtują naszą postawę życiową i charakter.

+ Nie ma jeszcze komentarzy

Dodaj swój komentarz